Bizantyjski uczony Teodor Metochita rzekł kiedyś: “Wielcy ludzie z przeszłości powiedzieli wszystko w sposób tak doskonały, że nie pozostawili nam już nic do powiedzenia.”
W okresie poprzedzającym premierę Final Fantasy XVI niejednokrotnie nachodziła mnie myśl, że nigdy nie byliśmy i być może nigdy już nie będziemy bliżej duchowej kontynuacji Final Fantasy XII. Jej trapiony problemami proces produkcji uchodził wówczas w niektórych zakątkach internetu za manifestację tzw. klątwy Matsuno, której nazwa wzięła się od nazwiska reżysera, producenta i scenarzysty Yasumiego Matsuno.
Matsuno, zawsze napędzany monstrualnych rozmiarów ambicją, która zdążyła zapewnić mu miejsce w branżowym panteonie, w tamtym czasie poległ. Ówczesne problemy, przede wszystkim konieczność wielokrotnego przełożenia premiery i pęczniejący z tego powodu budżet, zakończyły jego niedługą, acz owocną dziesięcioletnią karierę w Square Enix i – według zakulisowych doniesień – przysporzyły kłopotów najbliższym współpracownikom.
Późniejszy powrót do łask Final Fantasy XIV można rozpatrywać w kategoriach dziejowej sprawiedliwości. Kierujący projektem Naoki Yoshida swoich inspiracji grami Matsuno nigdy nie ukrywał, zaś jego najbliżsi współpracownicy, jak Kazutoyo Maehiro czy Hiroshi Minagawa, z twórcą Tactics Ogre, Final Fantasy Tactics i Vagrant Story przeszli niejeden szlak bojowy. Jak mielibyśmy nie oczekiwać duchowego następcy FFXII, skoro nawet reżyser Hiroshi Takai w jednym z przedpremierowych wywiadów mówił, że na oddelegowanym do pisania scenariusza Maehiro wpływu nie mógł nie wywrzeć pięcioletni okres produkcji FFXII?
Jednakże FFXVI, nad czym ubolewam już na wstępie, duchowym następcą “dwunastki” nie jest, choć ta niewątpliwie była dla twórców jakimś punktem odniesienia. FFXVI to współczesna gra AAA ze wszystkimi tego dobrymi i złymi stronami. I jak przystało na grę AAA, truchleje na myśl o tym, że mogłaby się nazbyt wyróżnić z tłumu.
Czytaj dalej „To jeszcze nie to”